top of page

Targowisko...


Tłum ludzi mijających się bez zbędnego kontaktu.

Niektórzy stawiają niepewne kroki starając się bezpiecznie utorować sobie drogę.

Drobna starsza pani rozpycha się łokciami. Widocznie myśli, że bycie tam przede mną cokolwiek zmieni. Większość nie zaszczyciła mnie nawet jednym spojrzeniem uciekając wzrokiem do kolorowych świecidełek. Można znaleźć tu wszystko od śnieżnobiałych firan z fantazyjnymi wzorami po parę źle skrojonych trzewików. Nie można tu jednak znaleźć towarzystwa.

Mimo tylu ludzkich ciał nie ma tu ani jednej duszy z którą można nawiązać kontakt. Młody mężczyzna nerwowo rozgląda się na boki po czym szepce mi do ucha: czy nie zachciałabym kupić nielegalnie podrobionych perfum marki Chamele. Grzecznie odmówiłam i poszłam przed siebie nie wiedząc gdzie ten labirynt przepychu i chciwych spojrzeń mnie zaprowadzi.

Minęłam grupkę dziewczyn dziko zachwycających się lekko połyskliwym swetrem z wełny. Zupełnie jakby w tej chwili, właśnie tutaj, w tej konkretnej rzeczy odnalazły swoje szczęście. Sprzedawcy przekrzykując się wzajemnie próbowali wcisnąć ludziom swój towar. - Najtańsze ! - Najlepsze ! - Najzdrowsze ! Czy ja naprawdę potrzebuje kilograma niemieckiego proszku ? Mężczyzna z ciemnymi oczami i równie śniadą cerą twierdził, że tak. Jak łatwo narzucić tu komuś swoją wolę. Po przejściu jeszcze paru uliczek stwierdziłam, że to mnie przerasta i skierowałam się do wyjścia. Teraz szłam w tłumie a właściwie z tłumem. Siłą rzeczy ta zdyszana masa podążająca z przystanku musiała się zatrzymać na światłach. Ludzie zacierali ręce czekając tylko na zielone mgnienie. Przygotowywali się do startu niczym konie zamknięte w boksach przed wyścigiem. Tak jak one człowiek ma założone klapki po bokach żeby mu przypadkiem nie przyszło do głowy, aby spojrzeć na osobę obok. Być może obdarzyć kogoś uśmiechem sprawić, że ten dzień będzie dla kogoś przedstawiał się w lepszych barwach. Stałam jak oni wpatrzona w przestrzeń. Zamknięta sama ze swoimi myślami, kiedy moją uwagę przykuła młoda dziewczyna siedząca na ziemi pod drzewem nieco oddalonym od przystanku. Był środek października i pogoda płatała już brzydkie figle. Zeszłej nocy padał deszcz, tym bardziej zdziwił mnie fakt, że wybrała to miejsce. Najwyraźniej płakała kiwając się w przód i w tył, a przy tym uderzając prawą ręką w kolano. Zaświeciło się zielone światło i zwierzyna ruszyła. Podchodząc bliżej zauważyłam, że ona nie może być bezdomna. Miała szarą kurtkę, która wcale nie wyglądała na najtańszą. Buty w stylu kowbojskim też nie były zniszczone. Ludzie przechodzili obok niej patrząc ze wstrętem, jakby to była jej wina, że nie jest teraz gdzieś indziej. Poważnie się zmartwiłam, może ona ma atak padaczki od razu nasunęła mi się ta myśl. Ostrożnie do niej podeszłam i spytałam – Nic Ci nie jest ? Może zadzwonić po pogotowie ? - Nie, dziękuję - wysyczała gniewnie wciąż uderzając dłonią w kolano. - Na pewno ? – Co Ci się stało ? - zapytałam zanim zrozumiałam jak trywialnie zabrzmiało to pytanie. – Co mi się stało ? - powtórzyła bezwiednie. Po krótkiej chwili milczenia dodała - Życie mi się stało…

Archiwum
bottom of page